06 lutego, 2009

W małym miasteczku na Smoleńszczyżnie zatrzymał się na odpoczynek pułk gwardyjski. Pierwszego wieczoru oficerowie wypili cały zapas alkoholu, zgwałcili miejscowe kobiety i pobili mężczyzn. Drugiego dnia zrujnowali karczmarza, zgwałcili mężczyzn i pobili kobiety. Trzeciej nocy złupili wszystkich "samogonszczikow" i poszli do stajen i obór. Na czwarty dzień do pułku dojechał porucznik Rżewski i zaczęły się hulanki...

- Poruczniku Rżewski, co to za hałasy z pana kwatery dochodziły w nocy? Jakieś rżenie, jak by pan klacz sprowadził, nie dziewczynę...

- A to w rzeczy samej dobra myśl panie pułkowniku, następnym razem dziewczynę sprowadzę.

Rżewski odwiedził wieś, gdzie spędził najpiękniejsze lata swojej młodości. Przemierzając dziarskim krokiem jedyną bitą drogę, z satysfakcją stwierdził, że niecałkiem go zapomniano. Owce, które spokojnie wypasały się na łące, ze strachem w oczach przysiadły na zadach...

Rżewski stoi na balu. I pali papierosa, bacznie patrząc na kobiety. Wtem podchodzi do niego urocza niewiasta.

- Tańczy pan poruczniku?

- Kobieto, ja nienawidzę tańczyć. Stoję to sobie i patrzę na tych wyginających się kretynów...

- A czytał pan może "Wojnę i pokój"?

- Ja ?! "Wojnę i pokój" ?! Ja nienawidzę czytać !

Kiedyś wziąłem w ręce to opasłe gówno, to myślałem, że sam się zesram, jak przewróciłem pierwszą kartkę, a później...

- A czy podoba się panu Paryż?

- Paryż-sraryż... Kurwa, przecież to popierdzielone miasto ! Jak ja nienawidzę Paryża... Bulwary-srary, uliczki-sryczki... Żmierinka to dopiero miasto. I na fortepian nasrać można i kurewki poobmacywać...

- Poruczniku, a czy...?

- Nie!

- Poruczniku, a...

- Nie!!!

Dziewczyna odwraca się na pięcie i odchodzi.

- Ot, suka, poszła sobie... - mruczy Rżewski.

- I znów nie udało się zawrzeć znajomości.

Porucznik Rżewski płynie z Nataszą łódką po jeziorze, nocą.

N: Jaki piękny księżyc!

R: (milczy)

N: Jakie piękne gwiazdy!

R: (milczy)

N: Jak romantycznie!

R: Natasza, po prostu nie mam ochoty


- Poruczniku, jeśli pan mnie kocha, powinien pan od dziś traktować
wszystkich ludzi tak, ja by pan chciał, żeby oni pana traktowali! - powiedziała Natasza Rostowa podejmując kolejną próbę ucywilizowania porucznika Rżewskiego.
- Znaczy co, Nataszeńka? Mam wszystkim robić laskę?! - zdziwił się porucznik.

Pewnego wieczoru porucznik Rżewski spotkał się w restauracji z pułkownikiem.
- Poruczniku - rzekł pułkownik - widzę, że pan często chodzi do restauracji. Prawie codziennie. Mnie zawsze brakuje pieniędzy...
- A co pan robi z pensją, panie pułkowniku?
- Wszystko oddaję żonie. A ona na hulanki nie chce dawać...
- Nie umie pan postępować z kobietami, panie pułkowniku. Kiedy nie chce dać pieniędzy, niech pan podejdzie do niej od tyłu, pocałuje w szyję i delikatnie weźmie w ramiona. Na pewno da!
Pułkownik wraca do domu i robi tak, jak mu poradził porucznik. Podszedł od tyłu do żony, objął ją, pocałował w szyję. Żona przeciągnęła się z rozkoszą i mówi:
- Cóż to, poruczniku, znowu skończyły się pieniążki?

Po całonocnych - ostrych dodajmy - igraszkach budzi się Rżewski. A w łożu obok niego niespodzianka - najbrzydsza dziewoja jaką widział.
- O żesz w mordę! Ktoś ty? - wzdrygnął się porucznik z niezbyt skrywaną odrazą.
- Teraz tak naprawdę to nie wiem - odpowiada dziewczę. - Ale przez całą noc nazywałeś mnie ruskaja krasawica.

Rżewski umówił się na nocną schadzkę w hotelu. Dama, przez baczenie na swą reputację rzecze:
- Poruczniku, widzę was o północy. Tylko na Boga, zdejmijcie buty...
Noc. Ba, północ. Hotel śpi. Nagle stukot jak cholera. Z pokoju, w peniuarze tylko odziana wybiega dama:
- Rżewski, kufa, co to znaczy?! Miał pan iść boso...
- Buty mam w rękach - odpowiada porucznik.
- O co to tak stuka?!!
- Ostrogi.

Natasza Rostowa odwiedza około 13.00 rano porucznika Rżewskiego - zastaje go w pościeli, lecz na podłodze, w rozchełstanym ubraniu a la "wczoraj był kulturnyj wieczier w chutorie bliz dikanki".
- Poruczniku! ależ tak nie można, to nie przystoi oficerowi! Czy w pańskim życiu nie ma innych dążeń niż pijaństwo!?
- Droga Nataszo... - smutno wzdycha Rżewski - a czy wie pani, że ja nigdy nie miałem własnego domu, choćby najmniejszego dworku z najbiedniejszym chutorem....
- Ależ poruczniku.... proszę nie płakać...!
- Ja nie płaczę, ale tak mi żal ściska serce, że nie mam już nic do przepicia...

Po zdobyciu przez pułk fabryki gorzałki porucznik Sołżenicyn rzekł do Rżewskiego:
- Tyle gorzałki to i nasz pułk nie wypije poruczniku...
- Sołżenicyn! Gwardia umiera, a nie poddaje się! - wykrzyknął Rżewski.

Porucznik Rżewski wyprowadziwszy Nataszę Rostową w czasie balu na werandę nie zwlekając wsadził jej rękę pod suknię.
- Ależ poruczniku! - wykrzyknęła Natasza oburzona - skąd panu przyszło do głowy, że pan sobie może na takie coś ze mną pozwolić?
- Cały szwadron tak powiedział.

Porucznik Rżewski uchlawszy się na balu jak świnia zaczął się narzucać damom. Nie zwracał przy tym uwagi ani na urodę, ani na wiek, ani na płeć.


- Rżewski, czy w czasie ostatniego stosunku używał pan prezerwatywy?
- Panie doktorze, dlaczego pan wymówił słowo "ostatni" tak ponuro?


- Na ostatnim raucie Natasza dała mi do myślenia - zwierza się Pierre Bezuchow Rżewskiemu.
- Mi też dała, ale jakoś się nad tym nie zastanawiałem.

Tańczy Rżewski z Nataszą, w pewnym momencie mówi: - Ale u was szyja..... - Całe ciało mam takie! - odpowiada kokieteryjnie Natasza. - To się myć trzeba....

Porucznik Rżewski z kompanami, pijaństwo ogólne oczywiście. - Panowie huzarzy, wykąpmy konie w szampanie! - Ale panie poruczniku, toż to wydatek byłby straszny, a żołdu nie było od trzech miesięcy! - Ech, wy... To chociaż oblejmy piwem kota!

- Poruczniku, spał pan ze mną, a dziś nawet nie chce się przywitać ?
- Madame, kopulacja to jeszcze nie powód do znajomości...

Na carskim dworze odbywało się przyjęcie. Za suto zastawionym stole (pełnym
półmisków, świec) siedzą panowie w perukach i kobiety w wielkich
rozdekoltowanych sukniach. Trwa im-preza, gra orkiestra. Nagle huk. Wpada
kopiąc w drzwi porucznik Rżewski. Był jednak trochę w nietypowej sytuacji. Miał
opuszczone gacie i trzymał przy tyłku sedes. Doczłapał do stołu, przy którym
zasiadł obok ucztujących dam i panów. Oddawał się czynności opróżniania, w
pewnym momencie wyciągnął papierosa i zaczął palić. Wtedy się zorientował, że
wszyscy na niego dziwnie patrzą. Więc się spytał:
- Coś nie tak?...Aha, rozumiem...Palić nie wolno!!!

Wieczór, pusta biblioteka akademii wojskowej. Na stołach w nieładzie leżą książki. Idzie kierownik akademii i myśli:
"A może tak zobaczę co czytają moi oficerowie?"
Na stole księga "Cytaty starożytnych"
Generał:
"Ale ich ciągnie do nauki!"
Otwiera na przypadkowej stronie:
"Do jednej rzeki nie da się wejść dwa razy" (Konfucjusz)
Niżej dopisane krzywymi literami:
"Tym właśnie rzeka rożni się od baby" (Rżewski)

Dwóch nagich, pijanych mężczyzn obudziło się w środku nocy w jednym łóżku.
- Rżewski - pomyślał Stirlitz.
- Nieważne kto - pomyślał Rżewski.

- No, jeśli dalej pogna w tym tempie, to w Zurychu będzie raz dwa - pomyślał Stirlitz obserwując swojego kuriera oddalającego się z lawiną.

Gates i Stirlitz patrzą, jak faszyści palą książki:
- Cenzura - pomyślał Stirlitz.
- Walka z piractwem - pomyślał Gates.

Stirlitz wszedł do gabinetu i ujrzał Mullera leżącego na podłodze i nie dającego oznak życia.
- Otruty - pomyślał Stirlitz przyglądając się rączce siekiery wystającej z piersi.

Himmler wzywa po kolei swoich współpracowników:
- Powiedzcie dowolną liczbę dwucyfrową.
- 45.
- A czemu nie 54?
- Bo 45!
Himmler zapisuje w aktach "charakter nordycki" i wzywa następnego:
- Powiedzcie dowolną liczbę dwucyfrową.
- 28.
- A czemu nie 82?
- Może być i 82, ale lepsza jest 28.
Himmler zapisuje w aktach "charakter bliski nordyckiemu" i wzywa kolejnego:
- Powiedzcie dowolną liczbę dwucyfrową.
- 33.
- A czemu nie... A, to wy, Stirlitz.

Stirilitz od dawna układał plan zamachu na Hitlera. Plan był doskonały - wypalił niespodziewanie zaraz po znalezieniu się w kieszeni Strilitza, który, o dziwo, tylko z lekkimi poparzeniami trafił do szpitala.

Stirlitz gnał swoim 600-konnym Mercedesem do Berlina. Obok niego pędzili ss-mani na motocyklach.
- Paparazzi - pomyślał Stirlitz.

- Gdzie pan się tak dobrze nauczył prowadzić samochód, Stirlitz? - spytał Müller.
- Na kursach NKWD - odpowiedział Stirlitz.
- Chyba nie powiedziałem nic tajnego - pomyślał.

Stirlitz posłał Müllera do diabła. Następnego dnia Diabła odwiedziło Gestapo.

Stirlitz poszedł do lasu, ale ani borowików, ani podgrzybków, ani nawet opieniek nie było.
- Pewnie nie sezon - pomyślał Stirlitz, siadając w zaspie.

Stirlitz wychodzi ze swojego tajnego lokalu. Nagle wazon z kwiatami spada z parapetu i rozbija Stirlitzowi głowę. To znak, że żona powiła syna. Stirlitz ukradkiem ociera ojcowskie łzy. Tęskni. Od siedmiu lat nie był w domu.

Stirlitz był pijany. Siedział przy stole w radzieckim mundurze, w spiczastej czapce „budionnówce” i w ciepłych walonkach. Na stole stała butelka wódki, leżał kawał słoniny i kiszone ogórki. Stirlitz śpiewał rosyjskie pieśni. Naprzeciwko, z opuszczoną głową, siedział Müller i w zamyśleniu spoglądał na Stirlitza. Tego dnia Stirlitz był tak bliski dekonspiracji, jak jeszcze nigdy przedtem...

Pod dom Stirlitza podjechał samochód, z którego wyskoczyło trzech gestapowców i zaczęło głośno dobijać się do drzwi.
– Nikogo nie ma w domu – zawołał do nich z okna Stirlitz.
Gestapowcy wsiedli do samochodu i odjechali. W ten sposób Stirlitz wodził za nos Gestapo już piąty miesiąc.

Stirlitz mozolnie czołgał się plackiem środkiem szerokiej arterii miejskiej. U góry, na przewodach tramwajowych, siedział Müller i udawał, że czyta gazetę...

Tajna narada w Kancelarii Rzeszy. Nad mapą pochylają się Hitler, Himmler i reszta zgrai. Nagle przez tłum przepycha się Stirlitz, pochyla się nad mapą, wyjmuje miniaturowy rosyjski aparat szpiegowski wielkości cegły, ważący 12 kg, i z wysiłkiem zaczyna fotografować wszystkie tajne plany.
– Kto to jest?! – syczy Hitler.
– Eee... to Stilritz. Ten piekielny rosyjski szpieg – mruczy Himmler.
– Czemu go nie aresztujesz?
– Nie ma sensu – wzdycha Himmler. – On i tak zawsze nam ucieka...

Do gabinetu Bormanna wchodzi nieznajomy. Staje przed biurkiem i patrząc prosto w oczy Bormanna, wykonuje dziwne gesty. W końcu mówi:
– Słonie idą na północ, a wołki zbożowe podążają ich śladem.
Bormann patrzy na przybysza z wyraźnym niesmakiem.
– Gabinet Stirlitza jest piętro wyżej – odpowiada.

Stirlitz szedł ulicami Berlina, coś jednak zdradzało w nim szpiega: może czapka-uszatka, może przypięty do piersi rosyjski order, a może ciągnący się za nim spadochron?

– Stirlitz to sowiecki agent – rzekł Müller do Schellenberga.
– Musimy go zdemaskować. Jak wejdzie, proszę go uderzyć polanem w głowę. Jeśli jest Rosjaninem, zaraz się wygada.
Po chwili wszystko przebiegło według zaplanowanego scenariusza:
– Ach, j... twoju mat! – zaklął Stirlitz.
– Ubit! – rozkazał Müller.
– Ciszej, towarzysze – syknął Schellenberg – Niemcy dokoła!

Himmler capnął Stirlitza podczas robienia zdjęć planom wojennym.
-Stirlitz, wiem że jesteście Rosjaninem...
-Wcale nie! To Bormann wymyślił oszust jeden, bliadź, sabaka w paszczu jebana, jab w żopu jewo mać!
I w ten sposób, przez Bormanna, o mało nie doszło do dekonspiracji Isajewa

W pokoju był półmrok. Stirlitz wszedł weń ostrożnie. Półmroka nikt potem już nigdy nie widział.

Stirlitz spacerował po dachu kancelarii Rzeszy. Nagle poślizgnął się, upadł i tylko cudem zahaczył o wystający gzyms, unikając upadku z dużej wysokości. Następnego dnia cud znacznie posiniał i obrzękł.

Stirlitz jechał nocą swoim służbowym czarnym Mercedesem. W pewnym momencie zobaczył w światłach reflektorów Kaltenbrunnera dającego rozpaczliwe znaki na poboczu drogi. Stirlitz z kamienna twarzą pojechał dalej. Nie minęło pół godziny, a Stirlitz znowu zobaczył Kaltenbrunnera, stojącego obok drogi i rozpaczliwie wymachującego rękami. Stirlitz udał, że nie widzi, i pojechał dalej. Znowu minęło pół godziny i Stirlitz znowu ujrzał Kaltenbrunnera, stojącego na poboczu i wzywającego pomocy. Ta prosta obserwacja ostatecznie utwierdziła Stirlitza w przekonaniu, że poruszał się obwodnicą berlińską.

Stirlitz szedł ulicą, kiedy z tyłu rozległy się strzały i tupot podkutych butów.
- To koniec - pomyślał Stirlitz wkładając rękę do prawej kieszeni spodni.
Tak, to był koniec. Pistolet nosił w lewej.

Podczas chińskiego nowego roku Stirlitz widzi smoka.
- Na szczęście - pomyślał Stirlitz.
- Na kolację - pomyślał smok.




Brak komentarzy: