25 grudnia, 2007


Odwieczne i niezmienne koło czasu ciągle się obraca.
Jego cykle nie mają końca ani początku.
W tych dniach zmierza ku swoim najciemniejszym chwilom.
Nadchodzi zimowe przesilenie.
W tę najciemniejszą i najdłuższą z zimowych nocy Bogini Dziewica wydaje na świat swe Dzieciątko i staje się Wielką Boginią Matką.
Oto nadchodzi święto Początku - czas narodzin nowego roku, nowego życia, nadziei; to dzień narodzin Jasnego Słońca, tego Światła które świeci w ciemności, a ciemność nie może go ogarnąć.
Tej ciemnej i długiej nocy w naszych duszach narodzi się nowa iskra nadziei.
Święty Ogień, Światło Świata, Słońce Niezwyciężone.
Koło Roku obróciło się raz jeszcze.
Dziewica porodziła! Światło przybiera!


11 grudnia, 2007

Ileż to tysięcy mil od człowieka do człowieka, choćby stali tuż przy sobie?

Ile przestrzeni w poskręcanych błędnikach, ślimakach, labiryntach niewidzialnych?

Ile gór i rzek, jakie stepy wyjące wichrem, jakie oceany monotonne, siwe, bezbrzeżne?

Jakie hotele stoją wbudowane między nich, fantastyczne, o niezliczonych wejściach i wyjściach, windach, piętrach i podziemiach?

Któż to obliczy, kto ogarnie tę drogę, mapę jej wyrysuje i czas jej zdobycia określi?

A miłość przebywa ją jednym krokiem. Jednym spojrzeniem.

Elektryczna iskra miłości obiega w sekundzie całą tę przestrzeń, w przeszłość nawet sięgającą.

I obejmuje się dwoje ludzi, z których jedno jak gdyby było w najgłębszych kopalniach, drugie na najwyższym ziemskim szczycie gór.

(Maria Pawlikowska-Jasnorzewska)

06 grudnia, 2007

Do niewiary nie przywiodły mnie sprzeczności dogmatów, lecz życie. Bo przecież wierzyłem- co dnia klękając w koszuli na łóżku odmawiałem, złożywszy ręce swój pacierz, ale o Bogu myślałem coraz rzadziej. Kilka lat utrzymywałem jeszcze z Wszechmocnym stosunki oficjalne, prywatnie jednak zaprzestałem składania mu wizyt... A on coraz rzadziej na mnie spoglądał... W końcu odwrócił oczy.
(J.P. Sartre)

Wielokrotnie zastanawiałam się, co odpowiedzieć, gdy pytano mnie o odejście od religii katolickiej. Pierwszą rzeczą, która mi się nasuwała była utrata zaufania do kościoła katolickiego. Było to kilka lat wcześniej, niż p. Senyszyn opisała tenże kościół jako pięć razy be: bogaty, bezkarny, bezczelny, bezideowy i bezduszny.
Ale nie było to najważniejsze. Mogłam wszak pozostać przy wierze w Jezusa, Marię, Boga jedynego i w Trójcy- odchodząc od katolicyzmu. Co więc się stało?
Wiara kiedyś była dla mnie emocją, czystą i piękną pociechą, modlitwa ucieczką od troski, rytuał lekarstwem. Przeciw czemu były te środki? Przeciwko poczuciu winy, grzeszności, bycia brudną, podłą i niegodną. Skąd takie myśli? Ano- z wiary której mnie nauczono. Religia dawała mi lekarstwo na chorobę którą sama wywoływała.
Pierwsza i ostatnia decyzja o odejściu zapadła podczas spowiedzi. Odeszłam od konfesjonału, wyszłam z kościoła i nigdy już tam nie wróciłam, nigdy nie poszłam na mszę.
Nie miałam już potrzeby aby w smutku i nieszczęściu odwoływać się do wyższych sił. Na tym mogłam budować poczucie własnej wartości i godności, nauczyć kierować się sumieniem, rozsądkiem oraz empatią.
Wcześniejsza religijność nie była mi już potrzebna. Podpora przestała być potrzebna- nauczyłam się chodzić na własnych nogach i upadać na własne ręce.
Duchowość zawsze jakaś we mnie była. W obecnej chwili moja wizja świata jest zbliżona do tradycji wikańskiej.