22 maja, 2008

Maria, siostra Magdaleny pisze o Ogrodzie Botanicznym.
Po raz pierwszy:
Tam rozkwitła "Victoria Regia" - pośród liści
Wielkich jak balie, w niskiej, żarliwej cieplarni.
Tam, strojni w peleryny, nieznani artyści
Na tle kwiatów stawali, długowłosi, czarni,
Szkicując zarys rzadkich, pięknych drzew niewielu
I egzotycznych krzewów - jak na przykład bieluń,
Który się na olbrzymi, biały kwiat wysilił,
Pachnąc, truciciel, z siłą pół tysiąca lilij...
Jest tam Obserwatorium - zamknięta dziedzina -
(Z globusem Kopernika...)
Zatopione w tych różach, koprach, rozmarynach,
W konstelacjach rumianku, w słońcach słonecznika...

Po raz drugi:
Biegnę tam w myślach moich i staję nad grzędą,
Pełną róż: twarz przy twarzy i cierń przy atłasie...
I patrzą na mnie bratki o złotym grymasie -
Granatowe i rude, i żółte, i siwe...
O, mnie wydarto z ziemi, lecz one, szczęśliwe,
Były u siebie i będą.
Tutaj, gwałt nad rośliną równałby się zbrodni,
Dotychczas się to nie zdarzyło...
Gdyż dla nich był ogrodnik -
Dla mnie go nie było...

Pisze o Plantach po raz pierwszy:
I gdzież jest drugie miasto tak liśćmi pokryte,
Jakby strzechą zielonej wokoło dachówki?
Kasztany - pień obok pnia -
Nokturn cienisty za dnia -
Duszno, grząsko...
Pod każdą z ławek srebrna, deszczowa kałuża;
Na ławce - profesor z książką,
Na drugiej - hrabina w pince-nez,
A na trzeciej żydowska dziewczynka, jak róża...
Tyle ich było pięknych. Ach, róże nieszczęsne!

I po raz drugi:
Kraków cały jest w liściach,
błyszczących po letnim deszczu
- podwójnie zielonych w ksieżycu
i w szmaragdowej latarni,
wiszącej przy Zwierzynieckiej...

Kraków, cienisty ogrójec...
Jaśminów gąszcz, las kasztanów,
inwazja drzew. Ptaków - roje!
W tym lesie - szepty tajemne,
w tym lesie łzy, pocałunki,
zduszone w objęciach westchnienia...

- gromkie echo komendy niemieckiej.

Jeden raz o Błoniach:
Gdzie znajdziesz tak zielone łąki tuż przy mieście,
Poświęcone niedzielnej, sielankowej sjeście,
Gdzie tyle kramów, dzieci, krów, źrebców przy klaczy,
I tylu spośród naszych dzisiejszych tułaczy,
Wówczas z rodziną, wówczas kochanków beztroskich,
Wspólnie się życiem swoim cieszyło krakowskim?...
Gdzie znajdziesz taki obszar, zdany w upominku
Ludności? Błonia... kwadrans piechotą od Rynku...

Jeden o Tyńcu, Bielanach i Salwatorze:
Tęskny Tyńcu, srebrna skało Kmity,
Druidyczne moje Bielany,
Tatry w błękicie, bystrym dostrzegalne okiem,
I ty, groźny klasztorze o murach bez okien
Na brzegu Wisły!
Krakowskie fatamorgany,
Coście trwały — pobladły — i prysły...

I wreszcie- jeden raz o Wawelu:
Wawel płonie - różowo-fiołkowo-przeźroczy.
Szyby żegnają słońce, które w dół się toczy,

krzyczą swój zachwyt wspólny, złocisty i ślepy,
wśród mgieł słodkich jak chińskie bladobarwne krepy...

Oto święto na zamku - święto pięciu minut,
wśród murów z ametystu i murów z rubinu.

W komnatach, gdzie zawisły różowe opary,
chodzą króle, królowe, siedzi Zygmunt Stary. -

Wychylają się widma w świat ze złotych okiem,
nie dojrzane oślepłym od poblasku okiem.

- Patrzą w barwy rozlane po niebie i wodzie
i są - pogodne bielce - z całą tęczą w zgodzie.

Jeden cień za filarem kryje się bez słowa -
to Jadwiga, królowa pozafijołkowa,

omdlewając w kąpieli barw grających społem,
słucha, łodygi białe rąk wznosząc nad czołem.

jak czerwień śpiewa w szczęściu, a fiolet w rozpaczy,
że świat jest barwnym dźwiękiem, który nic nie znaczy...


Brak komentarzy: