18 maja, 2007

Zima to hibernacja. Krąg życia wciśnięty w śnieżne poduchy i zamknięty w lodową kapsułę. Zwinąć się w kłębek i oczekiwać na czas narodzin. Wsłuchiwać się w dalekie bicie matczynego serca.

Wczesną wiosną pęka lód na rzkach i następuje przebudzenie. Nowonarodzone dziecko otwiera oczy i wydaje pierwszy okrzyk. Na górskich halach pierwsze krokusy, w lasach przebiśniegi; intuicja podpowiada łaki i ogrody.

Koniec kwietnia i maj. Ocean traw i gąszcz liści. Zieleń taka nowa, czysta i świeża. I taka piękna. Ptaki śpiewające jak oszalałe, łagodny cieply wiatr. Czasami krótkie deszcze, kałuże schną w kilkanaście minut. Moje urodziny i zyczenia już o pierwszej w nocy.

Lato. Rozpalone słońcem dni i gorące, parne noce. Gwałtowne burze, powietrze pachące ozonem, ciepły deszcz i bąbelki na kałużach. Poziomki jedzone z ręki jeszcze nigdy nie były tak słodkie.

Późnym latem przyroda zbiera całą słodycz dojrzałego macierzyństwa, aby obdarzyć nią żółte jabłka i zielonkawe winogrona. Chłodnie wieczory i świeże poranki z rosą na trawie. Dni upalne i senne, noce bezchmurne i rozgwieżdżone. Chyba tylko ptaki coś przeczuwają.

Niepostrzeżenie początek jesieni. Świat posypany złotym proszkiem i rdzawą ochrą, aby zapamiętac go tak pięknym jak to tylko możliwe. Stara królowa nakłada makijaż na ostatnia audiencję. Nad łąkami strzępki babiego lata. Pachną ogniska.

Jesienna szaruga. Cała uroda świata odpływa w zimnym deszczu. Liście toną w błotnistych kałużach. Drzewa zostają nagie i smutne. Oszukane ptaki. Przejmujacy chłód i wilgoć do szpiku kości.

Trzeba przygotować się do zimy.

Brak komentarzy: