Dawno temu w liceum, na lekcji polskiego z panią Martą... a może z panią Zuzanną... omawialiśmy twórczość Edwarda Stachury. Pamiętam, że Joasia recytował wtedy "Piosenkę dla robotnika rannej zmiany":
Godzina słynna: piąta pięć
Naciska budzik, dźwiga się
Do kuchni drogę zna na pamięć
Prowadzą go tam nogi same
Pod kran pakuje śpiący łeb
Przez chwilę jeszcze śpi jak w łóżku
Dopóki nie posłyszy plusku
I wtedy wreszcie budzi się
Aniele Pracy - stróżu mój
Jak ciężki robotnika znój
Zbożowa kawa, smalec, chleb
Salceson czasem, kiedy jest
Do teczki drugie pcha śniadanie
I teraz szybko na przystanek
W tramwaju tłok i nie ma Boga
Jest ramię w ramię, w nogę noga
Kimanie na stojąco jest
Aniele Pracy - stróżu mój
Jak ciężki robotnika znój
Przez osiem godzin praca wre
Jak z bicza strzelił minął dzień
Już w domu siedzi przed ekranem
Na stole flaszka z marcepanem
Dziś cały czas w ataku nasi
Aniele Pracy - stróżu mój
Jak ciężki robotnika znój
Nich nas ukoi dobry sen
Najlepsza w końcu jest to rzecz
I co się śni ? Podwyżka cen
Aniele Pracy - stróżu mój
Jak ciężki robotnika znój
Ile lat trzeba było, żeby samemu zostać robotnikiem w winnicy pańskiej? Kim byłam wtedy, i ile lat temu byłam jaka byłam? Zdaje się że koło dziesięciu.
Joanna była najbardziej szykowną dziewczyna w klasie, pamiętam że zawsze zazdrościłam jej wyczucia smaku.
Co było po lekcjach? Pamiętam że chodziliśmy nad Wisłę, albo do mnie.
Co się wtedy jeszcze działo? Weekendowe wyjścia do Rock'n'rolla? Składkowe imprezy? Kursy ze Służby Wawelskiej?
Beztroska.
Kiedy świat się odwrócił, kiedy zeszłam ze słonecznej strony?
Jak to było w piosence B.S. której wtedy słuchałam?
Jaki jest wynik gry, nie wiem, nie pytaj mnie
Jak na imię tej grze, tego nie wiem też
Wczoraj tak było tak, nie znaczyło zaś nie
Nie mieszało się nam czarne z białym co dzień
Wczoraj niewinni tak, dzisiaj pionki w grze
Wczoraj błękitny wiatr, dzisiaj duszny, zły sen
Z drugiej strony mych snów wszystko lepszy ma smak
Bo w powietrzu jest luz i muzyka wciąż gra
Kiedy zaczął się wić kręty, pochyły szlak
Gzie był pierwszy nasz krok, w rozpadlinę bez dna
Gdy srebrników garść przekonała nas że
Kiedy dają to brać, każdy głupi to wie
Bilans zysków i strat prowadzimy od lat
Nie ma czego w nim kryć, nie ma czego się bać
Stąd więc na lustra dnie, z progu każdego dnia
Wita cię najpierw wstręt, potem brat jego strach
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz